Witamy na forum %s

Oficjalne forum ShowUp.tv

Zaloguj się

Królowa i jej sługa

Co nas kręci, co nas podnieca.
ODPOWIEDZ
Amelia_Noir
Posty: 1

Królowa i jej sługa

Post autor: Amelia_Noir » czw gru 18, 2025 10:02 pm

Klęczał, zanim jeszcze usłyszał kroki. Nauczył się wyczuwać moment jej nadejścia — powietrze stawało się wtedy gęstsze, jakby sama przestrzeń przygotowywała się na jej obecność. Plecy miał wyprostowane, dłonie położone równo na udach. Każde drgnięcie ciała było zdradą braku kontroli.

Gdy weszła, nie spojrzała na niego od razu. Zatrzymała się kilka kroków dalej, pozwalając ciszy urosnąć. Wiedziała, że to właśnie w tej ciszy rodzi się jego niepokój — i jego oddanie.

— Nadal tu jesteś — powiedziała w końcu.

Nie było w tym zdziwienia. Raczej stwierdzenie faktu, który sam w sobie był oceną. Skinął głową, nie podnosząc wzroku.

— Tak, Pani.

— Nie pytam, czy jesteś. Stwierdzam, że jeszcze nie zawiodłeś na tyle, bym kazała ci odejść.

Te słowa wystarczyły, by poczuł ulgę. Nie zasługiwał na nic więcej.

Przeszła obok niego powoli. Jej kroki były miarowe, pewne. Zatrzymała się tuż przed nim.

— Podnieś głowę. Tylko na tyle, żebym widziała twoją twarz.

Zrobił to ostrożnie. Wiedział, że zbyt szybki ruch zostanie uznany za zuchwałość, zbyt wolny — za opór. Jej spojrzenie było chłodne, uważne. Jakby oceniał go ktoś, kto doskonale wie, że ma prawo decydować o cudzym miejscu w świecie.

— Wiesz, dlaczego tu jesteś? — zapytała.

— Bo nie potrafię być niczym innym — odpowiedział bez wahania.

Uśmiechnęła się lekko. Nie był to uśmiech ciepły, raczej satysfakcja kogoś, kto słyszy dokładnie to, co chciał usłyszeć.

— Dobrze. Pamiętaj o tym. Każdego dnia będziesz mi to udowadniał.

Odwróciła się i ruszyła w stronę tronu — prostego, kamiennego siedziska stojącego na podwyższeniu. Gdy usiadła, skinęła dłonią.

— Bliżej. Na kolanach.

Przesunął się, aż znalazł się u jej stóp. To było jego miejsce. Najniżej, gdzie nie trzeba było udawać, że jest kimś więcej.

— Każdy twój błąd — powiedziała spokojnie — jest mi potrzebny. Dzięki nim wiem, że pamiętasz, kim jesteś.

Zadrżał, ale nie ze strachu. Raczej z poczucia, że jego istnienie zostało nazwane i uporządkowane.

— Tak, Pani.

Spojrzała na niego z góry, jak na rzecz, która ma swoje zastosowanie i sens tylko wtedy, gdy pozostaje na właściwej wysokości.

— Dobrze — powiedziała. — Zostań.

I to jedno słowo było wszystkim.

Słowo zostań nie było pozwoleniem. Było wyrokiem.

Czas stracił znaczenie. Klęczał nieruchomo, a każde uderzenie serca liczył jak dowód, że wciąż istnieje tylko dlatego, że ona na to pozwala. Królowa nie odzywała się. Wiedział, że cisza jest próbą — jedną z najtrudniejszych.

W końcu wstała.

Dźwięk przesuwanego kamienia był wyraźny. Zbliżyła się powoli, okrążając go jak ktoś, kto sprawdza stan narzędzia przed użyciem. Zatrzymała się za nim.

— Drżą ci ramiona — zauważyła. — Dlaczego?

— Bo nie jestem doskonały, Pani.

— To oczywiste. — Jej głos był spokojny. — Pytam, czy próbujesz to ukryć.

Zamarł. Przez ułamek sekundy nie odpowiedział — i już wiedział, że to błąd.

— Nie — powiedział szybko. — Nie próbuję.

— Za późno — odparła. — Już próbowałeś.

Jej krok był nagły. Poczuł ciężar jej dłoni na karku, zmuszający go, by pochylił głowę jeszcze niżej. Nie bolało. To było gorsze niż ból — absolutna kontrola.

— Nauczę cię — powiedziała — że nawet twoje słabości należą do mnie. Zwłaszcza one.

Puściła go, a on natychmiast pozostał w tej samej pozycji. Nie musiała już go dotykać. Wiedziała o tym.

— Dziś — ciągnęła — będziesz pamiętał każdy swój błąd. Wypowiesz je. Wszystkie.

— Tak, Pani.

— Głośno.

Przełknął ślinę. Słowa były ciężkie, ale znał je od dawna.

— Jestem powolny. — Pauza. — Zbyt często myślę. — Kolejna. — Chcę zasługiwać, choć wiem, że nie zasługuję.

Cisza.

— Ostatnie — powiedziała.

— Istnieję tylko dlatego, że mnie Pani toleruje.

Znów poczuł jej obecność blisko. Tym razem stanęła przed nim. Spojrzał w ziemię, choć każde włókno w nim pragnęło wiedzieć, czy jest zadowolona.

— Dobrze — powiedziała po chwili. — Widzę postęp.

To jedno zdanie było jak pieczęć. Jak znak, że jego trud — jego upokorzenie — ma sens.

— Jutro — dodała — sprawdzę, czy pamiętasz dzisiejszą lekcję. Jeśli zapomnisz… przypomnę ci.

Odwróciła się i odeszła bez pożegnania.

Został sam. Klęczący. Cichy. Spokojny.

Bo w świecie, w którym ona istniała ponad nim, wszystko było dokładnie na swoim miejscu.

ODPOWIEDZ